Nie wiem, co przeskrobali nasi koloniści, że za karę mają na wyjeździe tak okropną pogodę. Nie dość, że zimno jak jesienią, to w dodatku dziś prawie cały dzień lało jak z cebra. Rano obudziła nas rzęsista ulewa, która wprawiła kadrę w lekką konsternację, ale po śniadaniu się na szczęście rozpogodziło, zabraliśmy więc prowiant i wyruszyliśmy do Zakopanego. Cały dzień polegał właściwie na tym, że pogoda bawiła się z nami w ciuciubabkę: dojechaliśmy do Zakopanego i zaczęło lać, posiedzieliśmy więc w autokarze i jak tylko przestało padać, ruszyliśmy na w drogę. Wjechaliśmy kolejką linową na Gubałówkę i nawet na chwilę zaświeciło nam słońce. A na górze czekały już na nas panie animatorki z „Plaży Gubałówka”, które robiły dzieciom zmywalne tatuaże i zwierzątka z balonów, a także uczyły chętnych żonglowania talerzami. W tym czasie starsi – gardzący takimi dziecinnymi rozrywkami – zamawiali sobie słodkości i ziemniaki na patyku. Po jakimś czasie poszliśmy na spacer po Gubałówce – był czas i na podziwianie widoków, i na zakupy, i na smakowanie oscypków. Nasi koloniści po naukach pana Michała są już tak świadomymi turystami, że zanim kupią tradycyjny góralski serek, pytają czy to łoscypek czy oscypek i czy ma certyfikat. Nie wiedzieć czemu irytują swoją dociekliwością sprzedawców. Są już tak wyedukowani, że wiedzą jak odróżnić oryginalny, owczy, certyfikowany ser od podróbki z krowiego mleka. Wiedzą również, że do wyrobu jednego oscypka konieczne jest wydojenie aż trzydziestu owiec – jak widać, nauka nie idzie w las.
Niestety w pewnym momencie podczas naszego spacerowania po Gubałówce nastąpił prawdziwy pogodowy armagedon w postaci oberwania chmury i nie pomogły ani kurtki przeciwdeszczowe, ani foliowe peleryny – w momencie zmokliśmy. Trzeba było uciekać do pobliskiej karczmy „Pod smrekami” i tam przeczekać ulewę przy gorącej herbacie z sokiem malinowym. Kiedy przestało padać, wykorzystaliśmy pogodowe okienko i ruszyliśmy dalej na Butorowy Wierch, skąd zjeżdżaliśmy na dół wyciągiem krzesełkowym. Towarzyszyły temu spore emocje, bo niektórzy zjeżdżali po raz pierwszy, byli też tacy, którzy się bali, więc musieliśmy się podobierać w odpowiednie pary – starsi z młodszymi, bardziej przerażeni z mniej przerażonymi itp. Było trochę pisków i śmiechu przy wsiadaniu, ale ogólnie zjazd na dół był bardzo przyjemnym doświadczeniem – zwłaszcza, że pogoda była dla nas łaskawa: nie padało i można było podziwiać piękne widoki pod nami. Niestety, gdy już zjechaliśmy na dół, znów nad Zakopanem przetoczyła się ulewa, w konsekwencji zrezygnowaliśmy z dalszej wycieczki i zmoknięci uciekliśmy do autokaru, w którym pan kierowca natychmiast włączył ogrzewanie. Ogrzewanie w lipcu – to chyba najlepiej definiuje dzisiejszą aurę. Po powrocie do ośrodka wysuszyliśmy się, przebraliśmy w ciepłe ubrania i czekaliśmy na obiadokolację. Większość od razu pobiegła zrobić sobie gorącą herbatę. Tylko najmłodsi mieli siłę dokazywać, starsi pozasypiali. Po 18:00 wszyscy zeszli na posiłek w zdecydowanie lepszej formie i z apetytem zjedli przepyszny żurek, ruskie pierogi i wuzetkę na deser. I wszyscy mieli jedną prośbę: żebyśmy już dzisiaj nigdzie nie szli. I tak się stało, bo dzisiaj o 20:00 mieliśmy góralski wieczór - zaprosiliśmy do nas pana Michała. Tym razem jednak przyjechał do nas w innej roli: w tradycyjnym góralskim stroju i po to, by przybliżyć nam tradycję Podhala i kulturę górali. Dowcipnie, z ogromną charyzmą i w niezwykle interesujący sposób przekazał naszym kolonistom kolejną dawkę wiedzy w bardzo przystępnej formie- dowiedzieliśmy się, z czego składa się tradycyjny góralski strój i jak nazywają się jego elementy, dlaczego góral nosi na kapeluszu muszelki i co oznacza na nim pióro bądź jego brak. Był też wybór „najśwarniejsej góralecki” - chętne kandydatki na „góralską miss” musiały zatańczyć góralski taniec i rozpoznać po zapachu prawdziwego oscypka ( miały zasłonięte oczy i wąchały oscypka, ser szwajcarski i wędzoną kiełbasę). Przed chłopcami też były wyzwania – wbijali gwoździe w pień drzewa, a pan Michał uczył ich tańca zbójnickiego. Śmiechu było co niemiara i wieczór zdecydowanie zaliczymy do udanych.
Do pokoi wróciliśmy przed samą dziesiątą i po wieczornej toalecie koloniści zostali zagonieni do łóżek. Ogólnie, pomimo fatalnej pogody, dzień spędziliśmy ciekawie.