Obudziło nas słońce. Nie dowierzaliśmy… Jednak pogoda zmieniła się diametralnie, więc po śniadaniu wreszcie mogliśmy pójść na boisko, bo nasi koloniści byli spragnieni wspólnej zabawy. Aż do obiadu czas upłynął nam na graniu w siatkówkę, w uno oraz w piłkę nożną. Szczególnie mecz piłki nożnej dostarczył wiele emocji i śmiechu. Nie mogło być inaczej skoro na boisku grali „zawodnicy” od lat 11 do 18, zarówno chłopcy jak i dziewczyny, z poziomem umiejętności od zerowych do dość zaawansowanych. Wszyscy się jednak świetnie przy tym bawili, a tekst Karola do osiemnastoletnich koleżanek: „Dorośnijcie wreszcie” rozbawił do łez naszą kolonijną kadrę.
Po obiedzie nie mieliśmy czasu na odpoczynek, bo o 14:00 wyruszyliśmy do Zakopanego. Po zasięgnięciu opinii lokalnych przewodników i zrobieniu małego rekonesansu, dokonaliśmy małej zmiany w programie naszej kolonii i postanowiliśmy zamiast wizyty w Muzeum Stylu Zakopiańskiego „Willa Koliba” odwiedzić Chałupę Sabały. Zaobserwowałyśmy bowiem wyraźną alergię naszych kolonistów na samo słowo „muzeum”, wolałyśmy więc nie potęgować ich frustracji. Chałupa Sabały jest przykładem tradycyjnej drewnianej architektury Zakopanego, choć jednocześnie różni się od typowej góralskiej chaty z tamtych czasów. W roku 1809 urodził się w niej Jan Krzeptowski Sabała - słynny muzykant, gawędziarz i myśliwy, honorowy przewodnik Tatrzański oraz towarzysz i przyjaciel doktora Tytusa Chałubińskiego. Obecnie zakopiańska Chata Sabały nazywana potocznie Sabałówką to rodzinne muzeum prowadzone przez potomków słynnego górala. Według historyków drewniany budynek jest również najstarszym domem w Zakopanem z przełomu XVIII i XIX wieku. Co warte podkreślenia chałupa przez ponad 200 lat pozostaje w rękach tej samej rodziny – potomków Jana Krzeptowskiego Sabały. Taka żywa lekcja historii wydała nam się bardziej atrakcyjną formą lekcji historii, niż zwiedzanie ekspozycji w tradycyjnym muzeum. O 15:00 wędrowaliśmy więc wąskimi uliczkami Starych Krzeptówek, jednej z najbardziej malowniczych części Zakopanego, podziwiając to wyjątkowe miejsce, tak inne niż tłoczne i pełne banerów reklamowych centrum. W Sabałówce przywitał nas pan Roman Krzeptowski, którego przodkiem był Sabała. Po chwili zasiedliśmy w chacie na drewnianych ławach i baraniej skórze i przez niemal godzinę słuchaliśmy opowieści o kulturze Podhala i samym Janie Krzeptowskim Sabale. Nasza zmiana programu była dobrą decyzją. Chałupa jest pełna zabytkowych mebli, narzędzi i sprzętów życia codziennego oraz starych fotografii rodzinnych, które sprawią, że odwiedzenie Sabałówki staje się fascynującą lekcją historii. Gospodarz Chałupy Sabały był pod wielkim wrażeniem wiedzy naszych kolonistów, którzy wiedzieli np. to, że góralska peleryna to cucha, czym jest żentyca czy bunc i ogólnie wykazali się dogłębną znajomością terminologii związanej z kulturą Podhala.
Była jeszcze chwila na zrobienie wspólnego zdjęcia przed chałupą Sabały, a kolejnym punktem dnia były Krupówki, których uczestnicy naszej kolonii są wciąż niezmiernie spragnieni. Zakupy, lody, gofry i inne przyjemności zajęły sporo czasu, do ośrodka wróciliśmy na kolację.
Dziś wypisaliśmy też kartki z pozdrowieniami (ta staroświecka czynność nieodmiennie niektórych dziwi, ale panie są w tej kwestii tradycjonalistkami), a po kolacji była dyskoteka. Rozpoczęła się ona od odtańczonej na dworze belgijki, potem zabawa przeniosła się do środka, ale ponieważ część uczestników kolonii zrobiła sobie herbatę i zasiadła do stołów, odpaliwszy gry w telefonie, wprowadziliśmy zasadę, że wszyscy zostawiają swoje telefony na stole pod czujnym okiem kadry. I tym samym mają do wyboru: zabawa lub totalna nuda. Na niektórych ta metoda zadziałała.
To był piękny, słoneczny i prawdziwie letni dzień – pierwszy taki na naszej kolonii, niektórzy się nawet opalili.
Jutro rano ruszamy w góry razem z panem Michałem.